Matka – instrukcja obsługi

 love #b2ija #babylove #babyboy #son #love #oszalałamnajegopunkcie

Potraktujcie ten wpis jako kontynuację poprzedniego. Zawrzało na blogu po tym, jak poruszyłam problem krytykowania matek przez otoczenie. Nie spodziewałam się, że znajdę tyle współtowarzyszek niedoli macierzyńskiej. Widziałam nawet podobny temat w telewizji śniadaniowej. Czemu to tak popularne? Bo przecież każdą matkę zapewne cholernie boli to wieczne ocenianie, komentowanie i krytykowanie. Ile można znosić boksy od innych?

Matka – osobnik stanowiący centralną część podstawowej komórki społecznej, kobieta wykończona do granic możliwości, sfrustrowana, niewyspana, podrapana i pogryziona przez dziecko, wiecznie nieuczesana i ubrana w to, co akurat jej wpadnie w ręce. Śmierdzi mlekiem, często klnie i mruży oczy przy wypatrywaniu kurzu, tudzież pajęczyn. Żywi się tym, czego nie zje dziecko, zna na pamięć piosenkę o czterech małych pluszowych niedźwiadkach i potrafi ułożyć wieżę Eiffela w 3D . Rozumie niewerbalny język niemowląt i fochy nastolatek, potrafi znaleźć rozwiązanie największego problemu wszechświata – od zgubionej grzechotki poczynając, na braku odpowiedniego kapelusza do występu w szkole kończąc. Całodobowo pochłonięta w myślach o dzieciach, bezwzględnie kochająca i równie niebezpieczna w stosunku do tych, co choćby krzywo popatrzą na jej pociechy…

Matka to specyficzne stworzenie. Z jednej strony wiecznie krytykowane, z drugiej podziwiane. Każdy jej dzień to słodko – gorzka mieszanka radości, nerwów, płaczu, śmiechu, szału i wyciszenia. I właśnie dziś, w tym koktajlu emocji, podczas jazdy samochodem z Witaminami, próbowałam wyłączyć się z przeszywającego uszy i mózg piskowrzasku B2 (bo kiedy jest zmęczony, najgorszą katorgą jest dla niego siedzenie w mało wygodnym foteliku, co nieugięcie próbuje nam oznajmić, nie rozumiejąc przy tym przepisów prawa drogowego). Zaczęłam się zastanawiać, jakiej pomocy oczekiwałabym od innych ludzi chociażby w takiej chwili. Zapewne zostałabym obdarowana milionem dobrych rad, co zrobić, żeby dziecko nie płakało w samochodzie. Teoria jest rozległa, niestety nie za każdym razem przydatna. Szczerze mówiąc, mam już po dziurki w nosie tych na okrągło przewijających się wierszyków: „dawaj mu kaszkę, bo twoim mlekiem nie najada się”, „nie noś go tyle”, „ucz go picia w kubku”, „nie usypiaj go przy telewizorze”, „ubieraj go cieplej”, „nie wprowadzaj takiej ciszy podczas jego drzemki” itd., itp., i srete…

Kurcze, ludzie, czy Wy naprawdę myślicie, że ja (i inne matki) jestem aż tak niezdecydowana, tępa albo nieobyta w świecie, że popełniam błędy nieświadomie? Owszem, i tak się zdarza. Ale dobrze wiem, że kiedy maluch płacze, zapewne jest głodny, zmęczony, jest mu zimno albo po prostu narżnął w pieluchę! Jak każda matka, czuję, co powinnam zrobić, czasami tylko zwyczajnie nie mam na to siły…

Drogi ekspercie od spraw wychowania mojego dziecka!

Jeśli chcesz pomóc, zrób to umiejętnie. Nie graj znawcy, tylko bądź bratnią duszą. Naucz się rozumieć matkę, pamiętaj, że ma ona świetnego doradcę – instynkt macierzyński. Nie dawaj dobrych rad, jeśli o to nie prosi, nie krytykuj, bo to w żaden sposób nie pomoże. Nie mów: „on chyba jest głodny”, powiedz: „jeśli chcesz, mogę go nakarmić, a ty zrób sobie chwilę przerwy”. Nie mów: „kiedy moje dzieci były małe, zawsze miałam porządek”. Zapytaj: „jak mogę pomóc ci w ogarnięciu domu?”. Nie mów: „śpij wtedy, kiedy dziecko śpi”. Zaproponuj, że zabierzesz je na spacer, do siebie, na basen, GDZIEKOLWIEK… Dasz w ten sposób matce możliwość spokojnego, nieprzerwanego snu, o którym może zapomnieć przy bobasie. Zamiast mówić: „nie noś go tyle”, powiedz: „ponoszę go, ty daj rękom odpocząć”, zamiast szukać przyczyny płaczu, zabaw dzieciaka i pozwól matce wyjść do sąsiedniego pokoju, zamiast przypominania, że dziecko powinno być wychowywane w porządku i czystości, przyjdź, chwyć miotłę, poprasuj, zaproponuj, że umyjesz okna. Nie krzyw się na widok pełnego zlewu, tylko podwiń rękawy i pozmywaj naczynia, nie śmiej się z połamanych paznokci, doceń przyczynę ich zniszczenia, nie doradzaj, jak pielęgnować malucha, zapytaj, czy chce, aby jej w tym pomóc. Nie komentuj jej wyglądu. Daj jej czas dla siebie. Pozwól wziąć kąpiel w spokoju. Nie stój za drzwiami łazienki z dzieckiem wrzeszczącym w niebogłosy, daj jej chwilę ciszy. Kiedy bobas się rozchoruje, nie zrzucaj na nią za to winy. Przecież nie chciała tego, a w takich chwilach szczególnie przyda jej się twoja pomoc.

Nie próbuj decydować za nią, bądź w gotowości, gdyby przypadkiem potrzebowała wsparcia.

Nie ucz jej jak być mamą! Pomóż jej w tym, ale z boku, nie wychowasz za nią dziecka, możesz najwyżej jej to ułatwić.

Hej(t) mama!

 

#poranek #b2 #czytamygazetę #macierzyński #deszczowydzień #piątek #weekend

Odkąd zobaczyłaś dwie krechy na teście, zaczynasz nowe życie. Nie mam tu jednak na myśli cudownych wizji matki z okrągłym brzuszkiem składającej ręce w kształt serca czy pulchnych bobasów przytulających się do cycka. Od tej chwili jesteś na świeczniku. Twoje życie zostało rzucone na żer innych ludzi – matek, niematek, panien, mężatek, babć, ciotek i całej reszty świata, która z pewnością wie lepiej, co dla ciebie dobre, dzięki czemu będziesz zdrowsza a twoje dziecko szczęśliwsze.

Najpierw musisz przetrwać ciążę – kilogramy dobrych rad, tony zabobonów i setki tysięcy instrukcji. Uodpornij się więc na:

– Bo jak ja byłam w ciąży…

– Musisz jeść to i to…

– Powinnaś…

– Ja na twoim miejscu…

– Nie możesz …

Bez względu na to, co robisz i tak usłyszysz, że to jest złe, bo w ciąży jesz za mało/ za dużo, (nie) ćwiczysz, zbyt wiele/mało przytyłaś, (nie) pijesz kaw(y/ę), śpisz na prawym/lewym boku,  (nie) kompletujesz wyprawk(i/ę) dla dziecka, chodzisz na wysokim/niskim obcasie, (nie) opalasz się, za dużo/za mało odpoczywasz.*

*Niepotrzebne skreślić.

Choćbyś jak się starała, zawsze napatoczy się ktoś, kto znajdzie w tobie coś złego. Ale nie przejmuj się. Jeszcze za tym zatęsknisz. Bo prawdziwy hardcor zacznie się, kiedy urodzisz. Najpierw cię zlinczują, bo rodziłaś ze znieczuleniem zewnątrzoponowym, zamiast dać się zarżnąć na żywca. Jesteś egoistką, nie liczysz się z dobrem dziecka, jakoś dawniej nie było takich udziwnień i kobiety dawały radę. Do tego jeszcze zaraz po porodzie szły pracować w pole a ty udajesz zmęczoną!

Nie miałaś znieczulenia? I co z tego? Dostanie ci się, bo udajesz strongbabę. A co z cesarką? No to dopiero wygoda! Leżałaś sobie a lekarze za ciebie odbębnili robotę!

Potem kwestia karmienia. Na piersi źle, bo chude mleko, bo dziecko niedożywione. Jesz wszystko – przez ciebie dziecko ma kolki. Uważasz z dietą, głodzisz je. Przy sztucznym karmieniu trujesz je chemią. Kąpiesz codziennie – obnizasz odporność, nie kąpiesz, uczysz życia w brudzie.

Idziesz na spacer – mrozisz, trujesz smogiem. Siedzisz w domu – kisisz dzieciaka. Nosisz – dajesz sobą manipulować, nie nosisz – jesteś leniwa. Kiedy bawisz się z dzieckiem, słyszysz, że powinnaś zająć się domem, gdy sprzątasz, zaniedbujesz dziecko. Za wcześnie oddajesz je w ręce opiekunki i wracasz do pracy. Kurodomowiejesz, zamiast zacząć życie zawodowe, niańczysz dzieciaka. Masz za cicho/ za głośno, gdy maluch śpi. Nie potrafisz go nawet ubrać odpowiednio do pogody…

U jednej z blogerek zawrzała gównowojna, bo w kwietniu wyszła z domu z dzieckiem bez czapki. Zatroskane losem maltretowanego wiosennym wiatrem blogpotomka e-matki prawie już pal naostrzyły, żeby wyrodną nabić na niego… Bo one wiedzą, że robi żle.

Kiedy Lewandowska pokazała swój wyrzeźbiony brzuch miesiąc po porodze, w komentarzach już jej opiekę społeczną nasyłali, no bo jak to po ciąży tyle ćwiczyć można? Trzeba zająć się dzieckiem a nie sobą! Za to na żonie Janiaka psy wieszali miesiącami, bo dodatkowe kilogramy długo jej nie opuszczały. Wrzeszczeli w komentarzach, że zamiast pomyśleć o sobie, bawi tylko dzieci. To dopiero była pożywka dla hejterów!

Matka to najlepszy worek treningowy. Bo zawsze znajdzie się coś, do czego można się będzie przypieprzyć. A specjalistów od wychowania dookoła jest mnóstwo. I zazwyczaj najwięcej do powiedzenia mają ci, którzy dzieci widują tylko w reklamach pieluch albo tacy, co już dawno wyprawili je w świat.

Matka ma prawo popełniać błędy, uczyć się na nich. Dziecko nie potrzebuje idealnego wychowania. Czasami może potknąć się o niepoukładane buty w holu, nie mieć w czym wypić herbaty, bo wszystkie kubki są brudne, może iść spać nieumyte i zamiast kanapki z szynką bez konserwantów wsunąć tabliczkę czekolady. Najważniejsze, żeby zawsze czuło, że jest kochane.

Niech cię tłumy linczują, niech gadają za plecami i prosto w twarz. Słuchaj, że jesteś złą matką, że kompletnie nie nadajesz się do wychowywania dzieci. Niech się nawet nad tobą rozciąga chmura negatywnych komentarzy. To co mówią o tobie inni, jest nieistotne. Dla świata możesz być złą matką. Jakoś to przełkniesz. I tak najważniejszymi recenzentami są twoje dzieci i to, ile gwiazdek dostaniesz od nich za dwadzieścia lat powinno liczyć się najbardziej.

Poczekajmy…

 

Dzień ojca... #powrótdoprzeszłości #dzieńojca #tata #dziecko
Dzień ojca… #powrótdoprzeszłości #dzieńojca #tata #dziecko

Kiedy byłam dzieckiem, myślałam, że mój tata jest najwyższy na świecie.  Wydawało mi się, że wie wszystko. Imponował mi swoim oczytaniem i rozległą wiedzą. Kapitalnie odgrywał scenki z wierszy Brzechwy, rysował obrazki na szkle i wymyślał dziwne przezwiska dla każdego. Miał szary notes, do którego nie pozwalał mi zaglądać ( i to właśnie niemożebnie mnie kusiło), starą kolorowankę, z której odrysowywał kształty i skórzaną torbę. Kiedy wracał z pracy zerkałam do niej, bo zawsze coś mi w niej przynosił. A to kasety mojego ulubionego zespołu, a to gumy do żucia z naklejkami do albumu, a to nowy komiks o Asterixie.

Kiedyś zamiast zaprowadzić mnie do szkoły, zabrał mnie do wesołego miasteczka. Spędziliśmy tam cały dzień.

Innym razem ponechał.ze mną do sklepu z zabawkami i pozwolił wybrać, co tylko chciałam. A ża od dziecka byłam zachłanna, zażyczyłam sobie gigantycznego miśka pluszowego…

Zimą przychodził pod szkołę z sankami, gdy zaczynała się wiosna, przynosił do domu wielkie bukiety bzu, latem kupował dla mnie i dla moich koleżanek wielkie porcje lodów. Chodziliśmy na wycieczki do kamieniołomów i szukaliśmy tam ciekawych śladów przeszłości. Jeździliśmy do galerii minerałów do Krakowa i na wystawy tematyczne do Spodka w Katowicach.

Nie był nigdy wymagającym rodzicem, miał w sobie więcej pierwiastków dziecka i wariata niż statecznego żywiciela rodziny.

Podobno kobieta szuka męża podobnego do ojca. Ja – jak zwykle – przełamałam ten stereotyp…

B jest zupełnie innym człowiekiem. Moje dzieci na takie spontany z pewnością liczyć nie mogą. Mają wszystko starannie zaplanowane i z aptekarską dokładnością ustalone kaźde przedsięwzięcie. B2 jeszcze jest za mały ale B1 czuje respekt do taty, widzę jednak, że mocno mu ufa i zależy jej na czasie z nim spędzonym. Wytworzyli oni swój świat – wspólnych gier, ulubionych zabaw i zainteresowań. Wspaniale patrzy się na nich z boku. I choć nie ma w tej relacji szaleństwa, jest mnóstwo radości i przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa, bo kiedy w domu coś się zepsuje, czegoś nie umiem albo nie wiem, co zrobić, jak zachować się albo jak pomóc własnemu dziecku, słyszę zazwyczaj słowa, które uświadamiają mi, że moje dzieciaki mają mocne oparcie: „poczekajmy na tatę’…

367

Pozostańmy w klimacie liczb. Jako że mam jakąś dziwną skłonność do celebrowania rocznic, w niedzielę minął rok, odkąd nie pracuję. Dokonajmy więc małej ewaluacji.
1. Obejrzałam wszystkie odcinki kilku seriali. Mogę się doktoryzować w „Zdesperowanych kurach domowych” i „Domu”. Andrzej Talar i Gabi Solis towarzyszyli mi przez kilka miesięcy robienia obiadów, przewijania pieluch i zszywania potarganych ubrań.
2. Nadrobiłam czytelnicze zaległości. Co prawda traktaty filozoficzne zamieniłam na lekkie opowiastki o chujowych gospodyniach, dietach, ciążach i relacjach damsko – męskich. Ale czasami trzeba wyłączyć myślenie…
3. Zrobiłam kurs instruktora pierwszej pomocy i egzaminatora maturalnego. Postanowiłam też zapisać się na kurs dietetyki.
4. Zrobiłam porządek w mojej garderobie i pogodziłam się z rozstaniem z ubraniami, które zalegają w kątach półek.
5. Namówiłam B na remont jednego pokoju, który był perfidnie niefunkcjonalny. Teraz wreszcie stał się przydatny.
6. Rozkręciłam bloga i zebrałam całkiem sporą grupę fanów.
7. Zobaczyłam musical „Metro”. Spełniłam w ten sposób marzenie z nastoletnich czasów.

To wszystko. Chociaż chyba o czymś zapomniałam. A, no tak! Jest jeszcze jedna ważna sprawa. Urodziłam cudownego faceta, który codziennie randkuje ze mną od bladego świtu do późnej nocy.
Jest super, jednak…
Brakuje mi tego pędu i adrenaliny. Nie przywykłam do bezcelowego (nad znalezieniem odpowiedniego określenia myślałam całe popołudnie) spędzania czasu.
Cudownie jest być matką, ale nie mam swojego świata, odskoczni od brudnych garów i histerycznego płaczu dziecka.
Tęsknię za pracą..

Czy to źle, że brakuje mi własnego życia? Bycie tylko matką i żoną nie jest szczytem moich ambicji…

Nie porównuj mnie!

Pamiętacie ze swojego dzieciństwa chwile, kiedy wracaliście ze szkoły? Mama w fartuchu stała przy garach mieszając zupę albo podlewając wodą żeberka. Jeszcze dobrze nie zamknęliście drzwi, a już padało święte pytanie – co w szkole? Z mniejszym lub większym zapałem zdawaliście relacje z tego jak Janek dał Wam łyka tej wody sodowej, którą sprzedają w warzywniaku a pani od matmy znowu zapomniała o sprawdzianie. Dopiero dreszczyk emocji włączał się po pytaniu o oceny…
Załóżmy, że dostaliście czwórę z minusem (choć wtedy można było jeszcze dostać tak zwane szyny, czyli coś, co było prawie trójką ale znaj łaskę pańską – ledwo cztery minus, minus).
I teraz możemy podzielić się na dwie grupy – tych, co mama z radości da dodatkową porcję żeberek, bo w płotku jedynek taka czwóra to prawie nagroda Nobla; i takich, u których nazwiemy to gorszym dniem, chwilą słabości, mini plamą na honorze piątkowego ucznia… Bez względu na to, czy byliście tym pożal się Jasiem bez ambicji czy zaprymusowanym ideałem, chciałabym skupić się na reakcji rodziców – jakie słowa słyszeliście od mamy?
A) Dałeś z siebie wszystko. Taka porażka/sukces to dla ciebie dobra nauka, jak w przyszłości organizować swój warsztat pracy.
B) Ty leserze/geniuszu!
C) Co inni dostali?
Na sam fakt zapisania trzeciej reakcji podnosi mi się ciśnienie. Oczywiście ta szpila ma wiele postaci:
– Co dostała Marysia?
– Ile było piątek?
– Kto dostał lepszą ocenę od ciebie?
– To inni umieli a ty nie?
– Były lepsze stopnie?
I tak bym mogła to mnożyć…
Rodzice bardzo lubią porównywać swoje dziecko do innych. W ich intencji rzekomo takie słowa mają służyć zmotywowaniu do nauki i skutecznego działania. Że niby dzięki temu ambicje w dzieciaku rosną… By nie było gorsze od innych.
Po jakiego diabła? Dla dziecka to cholerny cios zadany przez najbliższą osobę. Zaczyna czuć, że coś jest z nim nie tak, skoro mama czy tata oczekują, że się zmieni, że będzie takie jak inni, że ważniejsze dla nich są najwyższe wyniki na tle reszty. Dzieciak zaczyna sądzić, że jest gorszy, bardziej leniwy, bo ktoś w klasie jest lepszy od niego. Skoro rodzice chcą znać oceny innych, nie jest istotny jego indywidualny sukces a jedynie to, ilu rówieśników zmiażdżył.
To głupie pytanie sprawia też, że zaburza się relacja między dzieckiem a jego kolegami. Zaczyna się rywalizacja z innymi. Zamiast cieszyć się szkolnym życiem, dzieckotraci czas i nerwy na myślenie o tym, co o nim sądzą rówieśnicy i nauczyciele. Jego poczucie własnej wartości zaczyna zależeć od tego, jak widzą go inni. Skutki odczuwają zarówno dzieci, które nie lubią rywalizować, jak i te, które najczęściej wygrywają: nawet im cały czas towarzyszy strach, że ktoś mimo wszystko okaże się lepszy. W ten sposób traci kolegów, bo zamiast bratniej duszy, widzi w każdym rywala. Ostatecznie staje się zmierzłym samotnikiem na siłę dążącym do perfekcji. To na pozór niewinne porównywanie może zaważyć więc na całym dorosłym życiu.

Ludzie porownywani z innymi w dzieciństwie tracą poczucie własnej wartości, gubią indywidualność, ciągle dążą do jakiegoś ideału mnożąc w sobie chore pierwiastki zazdrości. Bo przecież nikt z nas tak naprawdę nie jest perfekcyjny i tylko życie w zgodzie ze sobą pozwoli na prawdziwe szczęście. Inaczej codzienność przerodzi się we frustrację.
Każde dziecko jest inne i jedyne w swoim rodzaju. Rodzice powinni dbać o to, aby nie zatraciło swojej indywidualności, pobudzać talenty i sprawiać, że będzie miało wysokie poczucie własnej wartości. Dzięki temu wyrośnie na odważnego i asertywnego człowieka. A przede wszystkim będzie szczęśliwe…

Tymczasem porównywanie dziecka z rówieśnikami uczy go, że powinno robić to co inni i ich naśladować. Kim wtedy zostanie? Szarą masą, korpoludkiem ślepo wykonującym zadania i wyrabiającym normy.
Trzeba zrobić wszystko, aby uniknąć takiego błędu, który nagminnie popełniali nasi rodzice. Jesteśmy bogatsi o ich złe nawyki, nie róbmy więc tego samego. Przypomnijcie sobie, co wtedy czuliście… Złość? Frustrację? Żal do rodziców? Nienawiść do dzieci lepszych od Was? Odrazę do samych siebie? Bezsens dalszych starań, jakby ktoś podciął Wam skrzydła? Ile straciliście czasu na obawy, że ktoś Was wyśmieje, bo nie jesteście wystarczająco dobrzy, mądrzy, ładni, zabawni? Z ilu spotkań zrezygnowaliście, do ilu przedsięwzięć nie przystąpiliście z obawy przed oceną ze strony innych ludzi, ile relacji zniszczyliście z zazdrości?
Nie zabijajcie w dzieciach prawa do normalnego życia, nie odbierajcie im poczucia wartości! Nie porównujcie ich z innymi do jasnej cholery!

12:1

Stoisz w niewygodnych szpilach, łeb swędzi cię od lakieru a jednym strzałem z loków powaliłabyś Saletę. Patrzysz na wspaniałą subtelność Pani Młodej i nienaganną elegancję Pana Młodego. Słuchasz ich przysięgi i nagle cofasz się w czasie o dwanaście lat. Widzisz siebie w gipiurach i drapiącej podwiązce, którą dostałaś od przyszłej wtedy jeszcze teściowej. Stajesz na miejscu młodych i pełna oczekiwań, marzeń i obaw zaczynasz nowe życie. Powtarzasz przysięgę i w zgodzie ze zboczeniem zawodowym analizujesz każde swoje słowo myśląc, co twórca tych obietnic miał na myśli. Czy naprawdę był tak naiwny i wierzył, że da się w zgodzie i spokoju przeżyć sryliony minut razem? A może zwyczajnie był tak zmierzłym i samotnym człowiekiem, że postanowił z góry skazać na klęskę każde małżeństwo.
Pamiętasz wszystko jak przez mgłę, bo stres skutecznie zablokował ci tę część mózgu, która odpowiada za racjonalne myślenie.
Ale za to przez myśli pędzą różne obrazy – cały kalejdoskop dwunastu wspólnych lat, dwunastu zimowych przygotowań do świąt, dwunastu wakacyjnych przeżyć, dwunastu Wielkanocy, Sylwestrów i majowych weekendów. Przypominasz sobie te dobre i złe momenty – pierwsza rocznica ślubu, USG ze słitfocią potomka, rozbity samochód, wypady do kina, pierwszy wyjazd nad morze kompaktowym autkiem, zalany dom, wyżerającą nerwy budowę, narodziny dzieci, rocznice ślubu z tańcami w salonie, pierwsze kroki B1, świadectwa, kartkówki i rysunki z przedszkola, pierwszy Dzień Mamy i Walentynki, dziesiątą rocznicę w Paryżu, coroczne wyjazdy do teatru na ulubiony musical, sylwestrowe zabawy, wczasy w najpiękniejszych zakątkach Europy, setki tysięcy ułożonych puzzli, kilometry spacerów i podroży, miliony rozmów i setki spadających gwiazd w sierpniowe noce.
Wracasz do rzeczywistości i zastanawiasz się, jak wiele trudu czeka Młodych, zanim uda im się oswoić siebie nawzajem. Dziś patrzą sobie w oczy tak, jakby chcieli się w nich schować na zawsze i nie rozstawać nawet na moment, niedługo będą sobie do nich skakać. Dziś ściskają swoje dłonie z czułością, wkrótce będą zaciskać pięści ze złości. Dziś czują całe pokłady sił do budowania wspaniałego związku, z dnia na dzień będą one zamieniać się w zwątpienie i bezradność wobec szarej rzeczywistości.
W dniu naszego ślubu przeszywał mnie ten sam błogostan. Tyle miałam marzeń. Wyobrażałam sobie każdy aspekt naszego życia. Czy coś się spełniło? Absolutnie nic! Nie znaczy to, że nie jestem szczęśliwa. Bo szczęście ma tak wiele wymiarów, że nie sposób każdy z nich ogarnąć.
Jesteśmy w zupełnie innym miejscu, niż myślałam, nie robiimy tego, o czym marzyłam, inaczej spędzamy dni, niż oczekiwałam. Wszystko jest inne, ale cudowne. Nie oddałabym nawet jednej chwili, bo każda ma w sobie coś wyjątkowego. Nasze życie ciągle się zmienia, dochodzi marzeń, rodzą się nowe cele,  dzieci napędzają nam sił do pracy nad planami. Mam wrażenie, że jest jednak coś, co nie zmieniło się ani trochę. To my. Nadal jesteśmy tymi samymi ludźmi, którzy patrzą na siebie identycznie, jak wtedy, wciąż uśmiechamy się do siebie z taką samą szczerością i wiemy, że chociażby cały świat stanął przeciw nam, nie odwrócimy się od siebie i zawsze będziemy stali za sobą murem. Na tym przecież polega małżeństwo.
I kiedy już na sali weselnej przyglądałam się, jak młodzi walczą z pierwszym tańcem, pomyślałam, że takie właśnie powinno być ich życie – harmonijne jak melodia, której rytm próbowali złapać; z drobnymi potyczkami, które  nie przerodziły się w poważny upadek tylko dlatego, że podtrzymywali siebie nawzajem; z chwilami, w których raz jedno, raz drugie podejmuje decyzje i wybiera kierunek drogi; raz dynamiczne, czasami z nutką melancholii ale zawsze z twarzami zwróconymi ku sobie…

IMG_20170618_205107_667