Niezmiennie od kilku lat narasta kulturowa wojna o to, jak powinno się obchodzić ostatni dzień października. Z racji, że to już niedługo, zaatakowały nas plakaty imprez halloweenowych dla dzieci i dorosłych. Przeciwnicy tegoż święta odpowiadają balami i korowodami świętych w najlepszym wypadku, w najgorszym straszą wiecznym potępieniem.
I tak naprawdę nie wiadomo, o co chodzi w całym tym zamieszaniu. Po pierwsze trzeba pamiętać, że halloween nie przyszedł do Polski z Ameryki, tylko wrócił po latach urzędowania w USA do Europy, bo właśnie stąd się wywodzi. Po drugie myślę, że sam fakt zabawy, podczas której ktoś będzie przebrany za trupa, ktoś inny za wiedźmę, a jeszcze ktoś za dynię (takiego zobaczyć bym chciała, chociaż może sobie pojeść) nie oznacza jeszcze wzywania postaci szatańskich, demonów i kultywowania ciemnych mocy.
Jakby nie było podstawą są intencje. Nie możemy przecież oskarżać małych dzieci latających z rogami na głowie i ogonem o satanistyczne zapędy. Przecież wśród kolędników, którzy dawno, dawno temu chodzili po domach z szopką w Boże Narodzenie też był przebieraniec diabła i śmierci. Czy w tym było coś złego? Zarzucicie mi, że intencjami jest piekło wybrukowane. Nie zgodzę się w tym przypadku. Są one szalenie ważne. Dlaczego? Dajmy na to modlitwa – czy zawsze będzie dobra? Nie! Wszystko zależy od INTENCJI. Bo możemy pomodlić się o zdrowie najbliższych, o pieniądze, miłość, dobrą pracę, ale możemy też prosić Boga, żeby ta cholera spod czwórki sobie nogę złamała za to, że podsłuchuje nas przez ścianę.
I co? Wciąż uważacie, że intencje nie mają znaczenia? Dlatego zabawa w przebieranki związane poniekąd z jednym z elementów naszego życia – śmiercią – nie jest niczym złym.
To nie kultywowanie zła, to nie zabijanie narodowej tradycji, to zwyczajnie kolejna okazja do radości. Dziś to święto stało się już tak naprawdę zlepkiem różnych tradycji. Symbole straciły na znaczeniu, obrzędy praktycznie nie istnieją. W zasadzie pozostała tylko nazwa, bo nawet przebrania nie ograniczają się tylko do duchów, zjaw i upiorów, ale uczestnicy zabaw noszą wszystko, co im w duszy gra – od postaci bajkowych, Spidermanów, Batmanów, Śnieżek, Schreków poczynając, na politykach i celebrytach kończąc. Na zadumę przychodzi czas dzień później, kiedy idziemy modlić się do świętych, odwiedzamy groby bliskich i prosimy Boga o wieczne życie dla nich.
W mojej rodzinie nie ma tradycji halloweenowej. Nie drążymy dyni, nie przebieramy się ani nie chodzimy po domach za cukierkami. Jakoś nie po drodze było nam wdrożyć te obchody i nie czujemy takiej potrzeby. Ale w żaden sposób nie przeszkadzają mi dzieciaki biegające od drzwi do drzwi, nie burczę na nich, nie pouczam. Mało tego – jako nauczyciel i opiekun SU na prośbę uczniów organizowałam zabawy halloweenowe, choć szanując polski język, nazwałam je dniem strachu.
Wydaje mi się, że w podejściu do każdej obcej tradycji kłania się kwestia wartości. Nie możemy przecież być zamknięci na inne kultury. Ale przy tym wszystkim musimy cenić i rozumieć znaczenie własnej historii i obyczajowości.