Kręta droga przez jaskinię lwa

Mam bardzo trudny charakter. Dlatego też otaczam się ludźmi, którzy albo jeszcze nie zdążyli mnie poznać lepiej, albo tak bardzo wierzą we własne siły, że postanowili wejść do jaskini lwa wtuleni w kurczaka po tajsku.

Lekką ręką wyrzucam z mojego świata tych, którzy grają innym tonem. Zawsze wmawiałam sobie, że największą słabością jest przyzwyczaić się do kogoś.

Łatwiej jest iść przez życie bez tęsknoty i troski o kogoś. Bo wtedy można uniknąć zranienia.

Chociaż..

Kto powiedział, że ma być łatwo? I że brak ran daje większą satysfakcję?

Różowe okulary

Od tygodnia plątam się w latach osiemdziesiątych, zaglądając od czasu do czasu w przedmilenijne chwile. I ciężko znaleźć tę wyuczone, sielskie wspomnienia, choć tego właśnie oczekiwałabym od dzieciństwa.

Zgubiłam gdzieś różowe okulary… Zdecydowanie, nie ściągałam ich latami.

Nieświęte

W dzieciństwie nie lubiłam świąt. Może usilne starania wprowadzenia atmosfery rodem z baśni skutecznie zniechęcały mnie do nich. A może fakt, że większość czasu pochłaniały obawy, że zaraz się coś spieprzy. I szlag trafi wszystkie te puste słowa wymawiane przy opłatku. Tak czy inaczej, z biegiem lat, chętniej wypatruję pierwszej gwiazdki. Mogę w niej znaleźć coś, co począwszy od nowego roku niknie w mozole codzienności- nadzieję.

Że to wszystko jednak ma jakiś sens ..

Milczenie

Pandemia zmieniła wszystko. Jesteśmy teraz w zupełnie innej rzeczywistości. Człowiek lgnie do drugiego człowieka, jest spragniony spotkań. Wydaje mi się że, chętniej teraz umawiamy się ze znajomymi, częściej się spotykamy, niż rozmawiamy z nimi przez telefon. Wszyscy mieliśmy już dość siedzenia w domu i być może na początku było to jeszcze znośne, ostatni lockdown był po prostu męką.

Dlatego życie towarzyskie zaczęło kwitnąć. Ale czy aby na pewno wszyscy poradzili sobie z powrotem do rzeczywistości?

Mam wrażenie, że dzieci stały się bardziej zamknięte, ciche. Zauważyłam, że na lekcjach uczniowie przestali rozmawiać, nie muszę ich upominać, siedzą i słuchają (albo udają, że słuchają a myślami są zupełnie gdzie indziej). Ale najbardziej niepokojące jest to, że nawet na przerwach, zamiast krzyczeć, biegać, śmiać się, oni siedzą pochyleni nad smartfonem i w milczeniu przeglądają internet. Milczenie stało się jakimś ubocznym efektem lockdownu…

Gdy pytam młodych, czy cieszą się z powrotu do szkoły, mówią że nie mogą doczekać się kolejnego zamknięcia. To potworne.

Bo jakby nie było, samotny czas w czterech ścianach domu stał się dla nich metodą życia i teraz spotkania z ludźmi sprawiają im trudność. Oni nie potrafią rozmawiać, w zasadzie nie czują potrzeby wypowiadania się, łatwiej jest im pisać niż mówić. Przecież przez rok tylko słuchali, ewentualnie pisali wiadomości z zadaniami. Nie ma więc się co dziwić, że teraz tak trudno im się wypowiadać. Nie potrzebują drugiego człowieka, bardziej potrzebny im jest telefon.

I to ich milczenie.

Przerażające milczenie, które mówi więcej niż krzyk. Uwierzcie mi, wolałam uspokajanie rozwrzeszczanej klasy, niż patrzenie na grupę milczących, zagubionych dzieciaków, która w nowej rzeczywistości nie potrafi się odnaleźć.

W rozmowach z rodzicami słyszę, że dzieci są nie do poznania, że siedzą cichutko w pokoju, są takie grzeczne i ułożone. Nie wiem czy to jest dobra wiadomość. Nastolatek powinien się buntować, powinien krzyczeć, rzucać z książkami, obrażać się, głośno wyrażać swoje zdanie, które oczywiście jest sprzeczne ze zdaniem rodziców. Bo takie dziecko jest otwartą księgą, łatwiej mu pomóc. Nie ma nic gorszego, niż milczenie, niż zamknięcie w pokoju, niż samotność, z którą młody nie potrafi sobie poradzić sam.

Jeśli masz grzeczne i ułożone dziecko, które nie sprawia ci żadnych problemów, wejdź do jego pokoju i sprawdź, czy aby na pewno nie trzeba mu pomóc. Zapytaj go, jak sobie radzi w nowej rzeczywistości, posiedź przy nim. Albo po prostu z nim pomilcz. Może po kilku lub kilkunastu godzinach zechce się otworzyć.

Proszę, pomóż mu, bo wiem, jestem tego pewna, że to milczenie jest jedynym błaganiem o pomoc, jakie potrafi on z siebie wydobyć.

Zabij go!

Święta tuż za rogiem. Zaraz zaczniemy przygotowania. Już myślimy o prezentach, menu wigilijnym i wielkości choinki. Zasiądziemy przy stole, odmówimy modlitwę i zjemy karpia, potem kapustę z grzybami, jakieś paszteciki, makowiec, i inne potrawy, które przechodzą w tradycji z pokolenia na pokolenie. No tak, to tradycja zapędza nas wszystkich co roku do jednego stołu, dzięki niej znamy kolędy, idziemy na pasterkę, ona układa nasz coroczny kalendarz. Kiedyś w tradycji było jeszcze pewne słowo, które dziś zostało zapomniane – szacunek…

I właśnie o tym chciałabym dziś porozmawiać.

Przyznam Wam, ze jestem wkurzona na współczesne społeczeństwo, na moje pokolenie. Zostaliśmy wychowani chyba przez ostatnich prawdziwych rodziców. Oni uczyli nas poszanowania drugiego człowieka. Pokazywali świat, w którym istnieją wartości, nakazywali ich bezwzględnie pilnować! Uczyli nas stawania na baczność na widok nauczyciela, wykrzykiwania pochwalonego z końca ulicy, kiedy oczom pojawiał się proboszcz, opowiadali o tych, którzy dali nam wolność, otworzyli worek z przywilejami i wyrysowali drogę do praw. W chwilach słabości mogliśmy poszukać wsparcia w anegdotkach, myśleliśmy, co powiedziałby nam pan od przyrody albo jak zachowałby się młody Wojtyła.

Czas odebrał nam błogie dzieciństwo, skończyło się chowanie za spódnicą mamy, nie możemy już z byle pierdołą biec do taty. Żyjemy na własny rachunek. I widzimy, że jest on dosyć gorzkim interesem. Świat przestał być czarno – biały, nie każdy problem okazał się rozwiązywalny a człowiek wieczny. Świętości też odstawiliśmy do lamusa. Mało tego, pouczani za młodu, z głowami pełnymi wielkich postaci, uciekamy przed nimi i zrzucamy balast niewygodnych norm i wartości. No ale jak? Przecież uczono nas, że to właśnie one mają nadawać kształt naszej rzeczywistości…

Najprościej!

Podważmy więc wszelkie autorytety! Co tam! Niech baba w szkole nie mówi mojemu dziecku, jak ma żyć! Niech ten czarny z ambony przestanie pieprzyć o morałach. Przecież nauczyciele to lenie, księża pedofile, policja, przepraszam, psy to czepialski pomiot,  rząd złodzieje a ty, biedne dzieciątko, takie niewinne i bez skazy musisz w tym świecie zakłamania uczyć się życia. I jeszcze te chamy chcą, żebyś coś zrobił, zamiast siedzieć cały dzień przy telewizorze (przecież wtedy w domu taka cisza…)

Nie szukaj wzorców, bo już ich nie ma. Upłynniły się wraz z każdym podważeniem czyjegoś autorytetu. Bo one nie są już potrzebne. Każdy przecież sam najlepiej wie, jak ma żyć i co jest dla niego dobre. Kiedyś dziecko upomniane w szkole miało gwarantowane lanie w domu. Dziś z każdej uwagi, z każdej jedynki i upomnienia dziecka surowo tłumaczy się nauczyciel.

Największą zbrodnią dzisiejszego świata jest moim zdaniem zmiażdżenie nieżyjących autorytetów. Naiwne  rozliczenia tych, którzy i tak nie mają już jak się bronić. Tak, dobrze się domyślacie. Głupim jest ten, kto nagle szuka winnego w Karolu Wojtyle. Ostatnie szczątki wzorców zdeptuje się nieprzemyślanymi decyzjami. Ale po co? Dla idei? Dla lansu? Może dla afery? Jakby ich mało było dookoła.

Drogi rodzicu, a może by tak, zamiast nowej kolejki, lalki czy misia, podarować dziecku po choinkę coś o wiele cenniejszego? Zdecydowanie bardziej przydałby mu się kręgosłup moralny i autorytet, który poprowadzi go przez zawiłości życia… Niedługo może być za późno. I twój chojracki styl odbije się przeciwko tobie. Bo skoro nikt nie jest autorytetem dla ciebie, twoje dziecko i w tobie też przestanie widzieć wzór. I tak jak ty śmiejesz się z obecnych wartości, ono będzie śmiało się z ciebie!

Post ten powstał w ramach akcji BLOGRUDZIEŃ

Miło nam będzie, jeżeli zajrzycie na inne, biorące udział w akcji blogi! 

1 grudnia Dagmara dziubdziak.pl

2 grudnia Paulina dramabeautyy.blogspot.com

3 grudnia Roksana kopanina.pl

4 grudnia Carla mamacarla.pl

5 grudnia Wiktoria miye.eu

6 grudnia Iga znaciskiemnaszczescie.pl

7 grudnia Asia humoryzmory.wordpress.com

8 grudnia Ania doherbaty.pl

9 grudnia Marta dzieciorka.pl

10 grudnia Magdalena magdam.com.pl

11 grudnia Michał atrakcyjne-wakacje-z-dzieckiem.pl

12 grudnia Marlena mamatosiaczka.blogspot.com

13 grudnia Karolina zkubkiemkawy13.blogspot.com

14 grudnia Natalia zcukremalbowcale.com

15 grudnia Karolina wysmakowana.pl

16 grudnia Ewelina mamaijulka.blogspot.com

17 grudnia Beata punktsiedzenia.pl

18 grudnia Amn ksiazki-oczami-amn.pl

19 grudnia Kasia sklerotyczka.pl

20 grudnia Adrianna nawysokimobcasie.pl

21 grudnia Kamila znaciskiemnaszczescie.pl

22 grudnia Iga przedslubem.com

23 grudnia Aleksandra jasiovo.blogspot.com

28 grudnia Małgosia jaskoweklimaty.pl

29 grudnia Adrianna nawysokimobcasie.pl

30 grudnia Magda mumslife.pl

U(stad)kowani

Człowiek jest zwierzęciem stadnym. I na jego nieszczęście, do potrzeby życia w stadzie dochodzi fakt posiadania rozumu i – o zgrozo – wolnej woli.

Nie ma nic gorszego, niż próba pogodzenia zaspokojenia własnych pragnień, samorealizacji i spełnienia oczekiwań najbliższych. Nie ma bata! Święty Boże nie pomoże…

Cokolwiek byśmy nie zrobili, zawsze ktoś w tym interesie będzie niezadowolony. Muszą być ofiary. Albo w postaci braku czasu dla siebie, albo niezadowolonych dzieci, obrażonych przyjaciół, lub urażonej dumy partnera. No zawsze coś. Nie złapiesz dwóch srok za ogon. I tak pozorne ustatkowanie (to podręcznikowe – z pracą, mężem, dziećmi, własnym samochodem, wypadem na fitness dwa razy w tygodniu, spotkaniem na kawę i przyjaciolki i wizytą u starszych rodziców co piątek) zazwyczaj doprowadza do furii…

Dlaczego życie nie może być proste?

A propos pandemii

Już dawno planowałam ten wpis, jednak nie mogłam się zebrać w sobie. Myślę, że nieprędko zbliżymy się do końca tej cholernej pandemii, dlatego też nie będę czekać, żeby to z siebie wyrzucić.
Zapewne ostatnie miesiące pozostaną w naszej pamięci na całe życie. Tyle strachu, niepewności, tyle nieprzespanych nocy i niepokoju o każdą chwilę, o życie…
Nasz świat nagle zmienił bieg, wszystko stało się inne, obce, niepewne i mocno nietrwałe… Życie zaczęło mieć zupełnie nowy wymiar. Ulice opustoszały, wystawy sklepowe schowały się za metalowymi roletami, z nieba poznikały białe nitki samolotów, przyroda mogła w spokoju budzić się z zimowego snu, bez wszędobylskich spacerowiczów, rowerów, deskorolek, bez kopcących samochodów, bez dymu z ogniska i porozrzucanych flaszek po lesie. Ciszę od czasu do czasu przerywały mrożące krew w żyłach słowa z megafonu: „Uwaga! Zagrożenie! Zostań w domu!” Staliśmy się inni. Rzeczy ważne przestały mieć znaczenie, narodziły się nowe obawy, przewartościowała się codzienność. Okazało się, że można żyć bez weekendowych shoppingów, hybrydowych paznokci, z odrostami na głowie, bez zagranicznych wypadów i piątkowych wieczorów w kinie albo pubie.

Czy wyciągniemy z tego wnioski? Nie wiem. Ale jestem pewna, że już nigdy nie będzie tak, jak kiedyś…
Chciałam Wam powiedzieć, co ja zapamiętam z tego czasu.

Pandemia zastała nas w szpitalu i chyba te doświadczenia wpłynęły na to, jak mocno odbiło się wszystko na naszym życiu i codzienności. Mam nadzieję, że te traumatyczne przeżycia kiedyś odejdą. Ale coś z pewnością zostanie…


Zostanie niewysłowiona wdzięczność dla lekarzy, którzy zmienili moje myślenie na temat miejskiego szpitala. Ich dociekliwość, wspaniałe podejście do dzieci i umiejętność rozmowy z rodzicem. Ich bezwzględność w kontakcie z instytucjami i stawianie dobra dziecka ponad wszelkie procedury, limity i ograniczenia. I szybkość działania…

Zostanie olbrzymi podziw dla pielęgniarek, ich nocne czuwanie, troska i coś, czego chyba nie potrafię zrozumieć – traktowanie obcych osób jak swoich najbliższych…


Zostanie historia połączeń w telefonie – pytania, czy czegoś nie potrzeba, co można dla nas zrobić, jak się czujemy i jak można nam pomóc.

Zostanie wiele gestów – pomoc w wypełnieniu obowiązków zawodowych, przejęcie zadań przez najbliższą koleżankę z pracy.

Zostanie świadomość, że nie byliśmy tam sami. Że zaprzyjaźniony ksiądz popędził z innymi mieszkańcami plebani do kościoła modlić się o zdrowie małego wojownika w czasie, kiedy czekaliśmy półprzytomni na wynik testów, że byliśmy bohaterami intencji wielu bliskich znajomych i ludzi, którzy nigdy nas nie spotkali.

Zostanie pamięć o codziennym czuwaniu najbliższych.
I niezapomniane gesty – wielka paka z maseczkami, rękawiczkami, lekarstwami i płynami dezynfekującymi, głos w słuchawce: „jeśli nie będziesz mogła w nocy spać, dzwoń, nie będziemy spały razem…”, upominki pozostawiane na wycieraczce, filmiki nagrywane w drodze z dyżuru i tysiące słów otuchy.

Ale zostanie też pokora…

Świadomość, że pomimo dynamicznego rozwoju, niebywałych osiągnięć i wynalazków jesteśmy tylko ludźmi. A nasz los jest w rękach Boga i nie zależy od tego, ile wiemy, co potrafimy i jak wiele książek przeczytaliśmy… 

Jednak przede wszystkim zostanie to poczucie, że w czasie największej próby, okrutnego strzału w pysk od losu, nie zostałam sama.

Kurczę, jakie to niesamowite…


Zobaczcie, jaki paradoks. Odizolowaliśmy się od siebie po to, żeby zrozumieć, jak bardzo jesteśmy blisko…

Balans

Macie czasami tak, że wydaje wam się, że to, co robicie, że wartości, które wyznajeciecie tracą całkowicie sens? Że to, co do tej pory wydawało wam się istotne, nagle okazuje się o dupę rozbić?

Ja właśnie tak chyba mam… Zauważyłamw, że to co do tej pory było dla mnie ważne, pękło jak bańka mydlana…

Odkąd zaczęłam pracę, wydawało mi się, że nie ma nic ważniejszego, że właśnie to jest to, co kocham, to jest to, co powinnam robić i że na to powinnam poświęcać jak najwięcej czasu. Kiedy B1 się urodziła wróciłam do pracy praktycznie po dwóch i pół miesiąca. Zostawiłam malutkie dziecko w domu, wracałam nieraz bardzo późno, zdarzało się, że po nocach siedziałam w dokumentach, zamiast patrzeć na to,c robi, jak się rozwija. Wyjeżdżałam na szkolenia, czasami nawet ją musiałam brać ze sobą. Pamiętam taki dzień, kiedy i ja i B musieliśmy przejść jakieś głupie warsztaty. Zabraliśmy ją ze sobą. Biedne dzieciątko siedziało w kącie, bawiło się czymś a myumy się rzeczy, które tak naprawdę do niczego nam się w życiu nie przydadzą ani też nie sprawią, że będziemy lepszymi nauczycielami.

Teraz zaczynam się zastanawiać, po co to wszystko. Myślałam, że kocham swój zawód. A niestety widzę, że tej głupiej miłości poświęciłam zbyt wiele.

Wiem, że w życiu najważniejsze jest to,aby  umieć odnaleźć balans…  I ja właśnie chyba zaczynam go szukać…